Szalone zera

Oskar skradał się najciszej, jak tylko mógł. Robiło się już ciemno, więc było mu łatwiej przemknąć niezauważonym przez ogród. Ale i tak bał się, że ktoś wyjrzy akurat przez okno i go zobaczy.

Oskar i Ola byli właśnie na misji szpiegowskiej i musieli zachować szczególną ostrożność. Według informatora, ich nowy sąsiad był niebezpiecznym przestępcą!

Nikt nie chciał im w to uwierzyć, więc musieli sami go schwytać. Pewnie większość osób pomyśli, że to niemożliwe, aby dwójka dzieci złapała groźnego przestępcę. To byłoby nawet bardzo niebezpieczne. I wszystkie te osoby mają rację.

Ale Ola i Oskar nie byli zwykłymi dziećmi. Byli częścią tajemnej dziecięcej organizacji o nazwie Szalone Zera. To dzięki nim odbyli szkolenie i otrzymali specjalistyczny sprzęt szpiegowski.

W czasie, gdy Oskar skradał się w stronę domu, Ola siedziała ukryta w cieniu żywopłotu i próbowała włamać się do systemu kamer zamontowanego przed domem.

Jeszcze tylko chwilę… jeszcze jeden kod do złamania i… udało się! Dzięki sprytowi Oli, kamery skierowane na ogród i tyły domu przestały nagrywać. Pokazywały teraz stały obraz. Dzięki temu, nawet gdyby mężczyzna siedział przed monitorem, nic by nie zauważył.

Wszystko szło jak z płatka. Oskar szukał właśnie uchylonego okna, przez które mógłby wejść do środka, gdy usłyszał szelest. Gdzieś blisko!

Chwilę potem, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co się stało, leżał na ziemi przyciśnięty przez coś wielkiego. A zaraz potem to coś wielkiego polizało go po twarzy. Fuj! To pies! Ola i Oskar nie wiedzieli, że przestępca może mieć psa. Do tego takiego miłego.

– Odwrót, zarządzam odwrót! – Usłyszał głos Oli w swoim walkie-talkie.

Łatwo jej powiedzieć: odwrót. A niby jak miał to zrobić, kiedy siedziało na nim wielkie kudłate cielsko i lizało mokrym jęzorem?

– Ola, nie dam rady – wyszeptał do walkie-talkie, zanim upadło na ziemię obślinione przez psa.

Ola jednym ruchem zamknęła laptopa i schowała go w plecaku. Poderwała się na nogi i przyklejona do żywopłotu ruszyła szybko w stronę Oskara.

Początkowo nie wiedziała, co ma zrobić dalej. Pies nie wyglądał na groźnego, ale nigdy nic nie wiadomo. Poza tym był wielkości małego niedźwiedzia, więc sam jego rozmiar przerażał. W międzyczasie liznął znów twarz Oskara, która aż ociekała ze śliny. Blech! Ohyda!

– Piesku – szepnęła cicho. Pies wprawdzie obejrzał się na nią i zaczął dyszeć, ale nadal siedział na brzuchu Oskara. 

– Chodź piesku, no chodź malutki – powiedziała pewniej Ola, choć zdawała sobie sprawę, że określenie „malutki” nie bardzo tu pasuje.

Pies jednak ani drgnął. Oboje zaczęli się pocić, choć z różnych powodów. Oskarowi było coraz trudniej wytrzymać pod wielkim, kudłatym cielskiem, a Ola bała się, że ktoś może pojawić się przy oknie, pod którym stali (i częściowo leżeli) i ich zobaczyć.

W końcu wyszła z cienia i podeszła do psa. Złapała go za obrożę i zaczęła ciągnąć, szepcząc:

– Proszę cię piesku, rusz się.

Zamiast tego pies polizał też ją. Ociekając ze śliny, próbowała unieść jego gigantyczną łapę i zadek. Wiedziała, że nie był to najlepszy pomysł, ale w tym momencie zaczęła już panikować.

Autorka ilustracji: Katarzyna Przygoda-Burek

 Chwileczkę! Przecież oboje byli tajnymi szpiegami z super sprzętem! Ola puściła psa i zaczęła przeglądać zawartość swojego plecaka. Nie wzięła nic na psy, bo nie wiedziała, że jakiegoś spotkają. Ale może znajdzie coś odpowiedniego. Paralizator schowany w długopisie? Nie, pies był całkiem miły, nie mogła mu tego zrobić. Bomba dymna? Nie, zwrócą na siebie uwagę. Pistolet ze strzałkami zawierającymi mikrofon wielkości pchły? Przyssawki pozwalające chodzić po ścianie? Grzebała w plecaku, ale wszystko to było bezużyteczne w starciu z całkiem miłym psem.

Jakby tego mało, usłyszeli głosy dochodzące sprzed domu. Ktoś szedł ścieżką do głównych drzwi i wesoło sobie rozmawiał. Głosy były znajome. Czy to…

– To moi rodzice! – wysapał przerażony Oskar.